Po przyjeździe na główny dworzec autobusowy trudno jest uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu oddychaliśmy czystym świeżym morskim powietrzem. To co dociera do naszych płuc to miks spalin o dużej zawartości niedopalonego paliwa, zapach sziszy oraz ulicznych jadłodajni, gdzie serwowane są lokalne specyfiki. Mieszanka, którą tam oddychamy, musi zawierać coś co jeszcze bardziej podkręca psychodeliczność tej totalnej metropolii.
Sygnalizacja świetlna sprawia wrażenie, że zainstalowano ją bardziej do ozdoby niż do regulacji pierwszeństwa w ruchu drogowym. Przeważnie ruch na tych przejściach odbywa się uznaniowo.Kto szybszy ten przejdzie, kto ma czas ten się nie śpieszy a światła i tak żyją swoim życiem. Przechodząc przez jedno ze skrzyżowań w pobliżu placu Tah Rir, nie sposób się oprzeć widokowi przypominającemu coś w rodzaju wystawy pojazdów z minionej epoki. Nic nardziej mylnego, te pojazdy to współczesne taksówki w sile wieku, czekające wyjątkowo na zielone światło. Na czterech pasach jezdni, zmieści się przecież może pięć rzędów samochodów. Ich aspekt estetyczny przechodzi na drugi plan. Najważniejsza jest praktyczność oraz fakt, że działają oraz jadą do przodu.
Nikt tu nie zwraca uwagi na zadrapania oraz znaczne ubytki lakieru, braki w oświetlaniu czy emisję spalin, która zresztą przyprawia o zawrót głowy. To miasto tętni od hektolitrów przepalanych w silnikach tych pojazdów. Niczym derwisze w swym szaleńczym tańcu, ruch uliczny w Kairze również przywodzi na myśl pewnego rodzaju trans. Postanowiłem się mu poddać i wybrać się w kurs taksówką.
Złapanie taksówki w Kairze jest równie proste jak przekroczenie prędkości na autostradzie – po prostu się to robi. Jak jesteś inny i machasz ręką to 99% oldtimerów z napisem taxi się zatrzymuje. Dopiero potem zaczynają się schody. Ustalić trzeba dwie fundamentalne rzeczy, które mają wpływ na nasz komfort: cel podróży oraz koszt jej odbycia. Ten pierwszy ustalamy przy pomocy zdjęcia z przewodnika turystycznego po Kairze, gdyż kierowca posługuje się wyłącznie ojczystym językiem faraonów a język fotografii to jedyne Esperanto. Gorzej wychodzi z ustaleniem kosztów. Taksomierz zainstalowany w pojeździe służy wyłącznie, kwestii wizualnej, sprawia, że łatwiej możemy odróżnić taksówkę od innego pojazdu.
Wnętrze taksówki to wszechświat kierowcy. On tu śpi w czasie przerwy, modli się jak jest na to pora ale najwięcej czasu poświęca na obserwowanie swoich klientów podczas podróży. Do tej czynności używa przesadnie dużego lusterka wstecznego. Jeśli zainstalowane w pojeździe radio jest sprawne to mamy stuprocentową pewność, że jego częstotliwość nastawiona jest na totalnie jazgotliwą muzykę przy której Warszawska Jesień to ukojenie, tak potrzebne w ulicznym zgiełku.
Kilometry mijają, taksomierz jak stał tak stoi w pozycji w której zaczynaliśmy podróż a atmosfera robi się coraz bardziej napięta. Kierowca szuka drogi, pyta innych taksówkarzy, improwizuje, ale przede wszystkim stara się, zależy mu. Podczas tej podróży, można zanotować sporo ciekawych, egzotycznycznych wręcz obrazków, związanych z przemieszczaniem się. Istny brak limitów – transport ma działać, ludzie muszą się przemieszczać i nie wolno im w tym przeszkadzać. Po około godzinie, spędzonej na wchodzeniu w trans miasta docieramy na miejsce płacąc równowartość dziesięciu złotych za tę niesamowitą objazdową przygodę.
Z Kairu dla I DRIK Gasoline Łukasz